Dni uciekają mi tak szybko, że w ogóle za nimi nie nadążam. Ale nie o tym chciałam, tylko o zakupach, bo ja i markety to niezła komedia, zawsze chodzę na zakupy do tego samego sklepu i zawsze coś (niechcący) napsocę. Biegam między tymi regałami jak szalona, bo jak już mój mózg zapamięta gdzie co jest, to sprytne panie pozamieniają i potem szukam puszki kukurydzy na dziale środków czystości , klnąc pod nosem i dobrze wiedząc, że za parę dni będzie to samo…
Wiecie co, mam dziwny dar do robienia zamieszania (nadal jesteśmy w markecie), wyciągam ostrożnie jeden mały jogurt z półki, po czym spada wszystko co stało obok, na górze i pod spodem , ja czerwona, ludzie patrzą jak na ofermę, a rozwalone towary ociekające i strzelające śmieją się z podłogi (dosłownie słyszę, jak się nabijają ze mnie, chyba tak truskawkowo, a może naturalnie), ale mam też miłe (zakupowe) doświadczenia, zdarza się czasem, że jakaś starsza osoba poprosi mnie o pomoc, z reguły przy obsłudze wagi na dziale warzywno-owocowym, bo starsi ludzie często wzrok już mają kiepski, a przecież nie chodzą do sklepu mając na nosie okulary +5 (czasem myślę, co za baran to wymyślił nie biorąc pod uwagę właśnie takich osób), wiecie ile za taką drobną przysługę można dostać ciepłego uśmiechu od całkiem obcych ludzi? To naprawdę fajne uczucie, iść do sklepu aby kupić coś, a przy okazji dostać coś innego, tak wspaniałego, coś czego kupić nie można za żadne pieniądze…