Tym razem „Cwaniak Ja i rezonans”:-). Po wcześniejszym badaniu pomyślałam sobie że to będzie bułka z masłem, może się zdrzemnę nawet, bo niewyspana jestem, więc pełen luz. Wchodzę do szpitala kierując się do rejestracji, najpierw uiszczam opłatę miliona złotówek (Tak! W tym kraju powiedzenie „czekać do usranej …” w systemie NFZ nabiera dosłownego znaczenia). Pani w rejestracji daje mi paragon, oraz kartę informacyjną do wypisania, więc siadam i zabieram się za stawianie krzyżyków przy odpowiedziach (tak lub nie). Pierwsze pytanie brzmiało „Czy jest Pan/i w ciąży?” Dobre hehe :-), myślę sobie, ciąży to mi dużo rzeczy, szczególnie ta opłata za badanie (ile wizyt u fryzjerki by było), ale wiem, chodzi im o „fasolkę”, więc zaznaczam „nie”, bo nie mam w sobie nic takiego (i chyba żaden Pan też nie miał). Następne pytania były o alergie, prace przy opiłkach metali i o przebyte operacje, a także czy posiadam w ciele jakieś metale? Hmm… chwila namysłu, po czym zwracam się z pytaniem do pani w okienku rejestracji. A skąd niby mam wiedzieć, co się ze mną działo do momentu w którym stałam się w pełni świadoma, skoro nie wiadomo nawet czy moja matka pamięta że mnie urodziła? Pytanie było dosyć trudne, więc stwierdziłyśmy wspólnie, że zaznaczam „nie” dopisując „nie wiem”. Dobra, zakończyłam wypisywanie i siadam czekając aż mnie zawołają. Trochę to trwało, ponieważ ludzi w kolejce masa, jak na taśmie produkcyjnej w Chinach. Czekam… W końcu wychodzi pan który był przede mną i wołają mnie. Wchodzę, a pani technik od obsługi „piekielnej maszyny” mówi mi, żebym się rozebrała ze spodni, butów też i położyła się na „łóżko”, no spoko, już się robi… Jak już leżałam, zapięła mnie jakimś pasem i położyła na brzuch coś ciężkiego, dała do ręki pompkę i mówi „gdyby coś było nie tak, to proszę nacisnąć i przerwiemy na chwile”. Super (pomyślałam), ale ledwo wjechałam do tej puszki, to poczułam jakiś dyskomfort, strach, wszystko naraz, ale jeszcze nie daję za wygraną, powtarzam sobie w myślach „jestem chmurką, dobrze mi i cieplutko… jestem motylkiem kolorowym, latam sobie… jestem motyl… i koniec! Czuje jak moje risotto, które zjadłam na obiad, zamiast się trawić, wraca tam skąd przyszło, coraz szybciej i szybciej, huk tej puszki stawał się coraz głośniejszy, a obiad już w tchawicy. Nie! Nie dam rady. Naciskam… W tym samym momencie w którym moja głowa opuściła puszkę, obiad spotkał się z podłoga szpitalnego budynku. Pani technik mówi, że mam bardzo silną klaustrofobię i ze złością w oczach burczy, że teraz trzeba zacząć wszystko od nowa, a przecież czas i kasa ucieka, następni pacjenci czekają by wydać pierdyliard ciężko zarobionych złotówek… A na koniec swojego wywodu o stratach, wcisnęła wisienkę do tortu, instruując mnie o tym, że jak tatuaże zaczną piec, to trzeba natychmiast zakończyć badanie, bo może mnie poparzyć. Co?! W głowie już miałam klęskę żywiołową i zanim zdążyłam zaprotestować byłam już z powrotem w puszce, huczącej jak w kuźni Hefajstosa. I wiecie co? Jak na komendę zaczęły mnie piec wszystkie moje tatuaże, nawet te których jeszcze nie mam! Tak mocno piekło (właściwa nazwa:-)), że zaczęłam w głowie szybko układać plan ucieczki (do jasnej dupy, przecież mnie zapięła pasem!) Hej skup się i myśl, jesteś przecież w szpitalu, w razie gdybyś zaczęła się palić, to zdążą cię wyciągnąć nim poparzenia obejmą 90% ciała, ale gdzie najbliższa oparzeniówka? Kurczę, chyba daleko? Helikopter na pewno będzie potrzebny… Wiem, najlepiej będzie jak zadzwonię już po straż pożarną, bo trzeba przecież puszkę rozciąć. Telefon! Gdzie jest telefon!??? Cholera mać! Telefon w torebce, torebka w pokoju obok… Titttttttt, zanim zakończyłam układać plan ratunkowy, czuje jak „coś” szarpie mnie za nogi i słyszę panią technik, jak mówi „Chwila, łóżko się zacięło”. Jak już mnie wyciągnęła, to pierwszą czynnością jaką zrobiłam było sprawdzenie, czy moje cud, miód i malina tatuaże (te których jeszcze nie mam też sprawdziłam:-)) są w stanie nie zmienionym, bo jakby mi tak zostały same blizny po poparzeniach, to niby miałabym, ale tatuaże Braille’a. Jednak są całe! Ufff. Na koniec doszła do mnie jeszcze informacja od pani technik. Wie Pani, ja tu wpiszę że ma Pani bardzo silna klaustrofobię i dlatego skróciłam badanie do minimum, ale nie wiem czy lekarz opisujący to zaakceptuje i czy nie trzeba będzie badania powtarzać. Co? Powtarzać? Nie! Za żadne czekolady tego świata, ja już do tej puszki nie wejdę. Koniec kropka. Tak więc postanowiłam być zdrowa, bo te badania mnie wykończą psychicznie, a pewnie na oddziałach psychiatrycznych SPA nie robią. Na szczęście idzie wiosna. Hurra!!! Buziaki.